Artykuły i opinie
Fejk tygodnia: Mentzen chce ciąć administrację publiczną. Ekonomiści mówią „NIE!”
piątek, 21 kwietnia 2023
EURACTIV.PL: Pośród zwolenników państwa minimalnego pojawia się opinia, że Polska potrzebuje redukcji liczby urzędników. Ten pogląd często wiąże się z planami ekonomicznymi – skutki radykalnych obniżek i likwidacji podatków można by niwelować zmniejszaniem wydatków na administrację publiczną. Jak jednak wskazują ekonomiści z różnych polskich środowisk – takie rozwiązanie byłoby nieskuteczne.
Administracja państwowa to ogół organów i urzędów, odpowiadających za funkcjonowanie kraju. To od niej zależy zarządzanie usługami publicznymi, służbami bezpieczeństwa czy państwowymi finansami. Osobami zatrudnionymi w administracji państwowej są więc m.in. urzędnicy, funkcjonariusze publiczni, pracownicy wymiaru sprawiedliwości czy deputowani.
Jeden z liderów radykalnie prawicowej Konfederacji, przedsiębiorca i polityk Sławomir Mentzen, jest wyjątkowo silnym przeciwnikiem biurokracji i rozrośniętej administracji państwowej. Nie kryje się z tym, nazywając urzędników złodziejami i oszustami, regularnie uznając ich w mediach za zbędny element państwowego budżetu i deklarując chęć zmniejszenia liczby osób zatrudnionych w polskich urzędach.
Mentzen, pytany przez dziennikarza Bogdana Rymanowskiego w trakcie rozmowy w Radiu ZET 1 marca 2023 r. zapowiedział zmniejszenie liczby urzędników, zatrudnionych w urzędzie skarbowym, „co najmniej o połowę, może nawet bardziej”.
[...]
Ekonomiści o kwestii urzędników
O opinie dotyczące postulatów Konfederacji i jej lidera poprosiliśmy trójkę ekonomistów z różnych naukowych środowisk. Wszyscy rozmówcy EURACTIV.pl wyrazili pogląd, że proponowane przez Konfederację rozwiązania gospodarcze są wysoce nieopłacalne społecznie i niemożliwe do sfinansowania poprzez redukcję miejsc pracy w urzędach.
Jan Zygmuntowski, ekonomista Akademii Leona Koźmińskiego i współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii, przybliżył w rozmowie koszt utrzymania polskich urzędników per capita.
„Koszty administracji państwowej wynoszą ok. 5 proc. wydatków publicznych rocznie, więc nie da się jej likwidacją zapewnić państwu środków na radykalny program obniżania podatków, czyli wpływów do kasy państwa. Utrzymanie urzędników kosztuje każdego polskiego obywatela od 1 tys. do 1,5 tys. zł rocznie, czyli mniej więcej sto złotych miesięcznie. Trudno wyobrazić sobie, jak funkcjonowałby cały aparat państwa, gdybyśmy przeznaczali na niego mniej, niż ten tysiąc od osoby w skali roku” – mówi ekspert.
„Wydatki na administrację państwową powinny być wręcz zwiększane, ponieważ dobrze opłacony urzędnik jest mniej skłonny do brania łapówek czy do dorabiania sobie nadgorliwym ściganiem podatników” – dodaje.
Zapytaliśmy ekonomistę o potencjalne skutki radykalnej obniżki podatków przy jednoczesnym niełataniu dziury budżetowej.
„Przy tak dużym niedoborze środków państwowych po pierwsze upadłyby finanse samorządów, utrzymujących się z lokalnych podatków i opłat dochodowych. Samorządy same nie drukują pieniędzy, więc nie miałyby nawet jak wpływać na swoją sytuację ekonomiczną i byłby to dla nich problem. Przestałyby funkcjonować usługi publiczne, zapewniane przez lokalne władze: odbiór śmieci, wodociągi, naprawa dróg, etc. Pozostałości po zbankrutowanych samorządach poprzejmowałyby najpewniej zagraniczne koncerny, aktywne w poszczególnych regionach” – opowiada.
„Tak duża nadwyżka pieniędzy na rynku oznaczałaby również bardzo wysoką inflację. W tej sytuacji zagraniczni wierzyciele mogliby uznać nas za państwo upadłe i obniżyć ratingi Polski, przez co koszty spłacania długu publicznego też by wzrosły. Upadłyby ochrona zdrowia czy transport publiczny” – mówi.
„Polacy często kilkukrotnie przeszacowują wydatki na administrację. Nasze państwo nie wydaje na nią aż tak dużo, a także nie zatrudnia aż tak wielu urzędników, tym bardziej na tle Unii Europejskiej. Trudno byłoby więc redukcją zatrudnienia w administracji pozyskać fundusze potrzebne do drastycznych obniżek podatków” – mówi przewodniczący Polskiego Instytutu Ekonomicznego Piotr Arak.
„Dane Eurostatu wskazują, że w polskich urzędach zatrudnionych jest ok. 17 proc. pracujących Polaków; ten wynik niemal nie zmienił się od 20 lat. Mieścimy się pod tym względem w średniej UE i państw OECD. Polski sektor publiczny jest nieco większy niż np. austriacki, ale mniejszy niż te, które funkcjonują w państwach skandynawskich. Normalny i zdrowy dla gospodarki poziom zatrudnienia państwowego to ok. 20 proc. My jeszcze tego nie osiągnęliśmy” – tłumaczy ekonomista.
O projekcie redukcji miejsc pracy w administracji państwowej wypowiedziała się również dla EURACTIV.pl prof. Elżbieta Mączyńska ze Szkoły Głównej Handlowej, prezes honorowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
„W niektórych środowiskach w Polsce dominuje popularny pogląd, że podatki właściwie im niższe, tym zawsze lepsze. Rzadko się zdarza, że kwestia poboru podatków łączona jest z wysokością świadczonych przez administrację państwową usług. A tymczasem z jednej strony słusznie domagamy się podwyższenia jakości usług publicznych, ale zarazem także obniżki podatków. Takie oczekiwania są wysoce niespójne” – tłumaczy ekonomistka.
„Nierzadko mamy do czynienia z myśleniem, że w administracji niskie płace są zasadne. Generalnie w tym sektorze pensje są relatywnie niewysokie. To nie sprzyja zatrudnianiu najwyższej klasy fachowców. A niższe kwalifikacje pracowników administracji skutkują m.in. ich niższą produktywnością. To zaś sprawia, że do wykonywania rozmaitych czynności trzeba zatrudniać więcej osób. Oznacza to, że obniżaniu liczby pracowników administracji sprzyjałoby podwyższanie płac. Umożliwiałoby ono zatrudnianie wysokiej klasy specjalistów, bardziej produktywnych i zapewniających wysoką jakość wykonywania zadań służbowych. Takie też powinny być wymagania wobec pracowników publicznych i warunki ich zatrudniania” – mówi.
„Redukcja miejsc pracy w urzędach powinna być poprzedzona wnikliwymi analizami na temat jej możliwych następstw. Z pewnością istnieje możliwość obniżenia kosztów administracji, ale relatywna, tj. z uwzględnieniem zakresu realizowanych zadań, a nie w ujęciu absolutnym. Takie hasła jak „mniej ludzi w administracji”, albo „mniejsze podatki” mogą niepokoić. Nierzadko skażone są bowiem nieholistycznym, niekompleksowym podejściem, brakiem analiz przyczynowo – skutkowych i pogłębionych refleksji odnośnie tego, jakie są rzeczywiste, fundamentalne przyczyny administracyjnych nieprawidłowości. Niezbędne jest szczegółowe rozpoznanie tych przyczyn, aby wprowadzać skuteczne, efektywne zmiany” – uważa.
„W sferze zarządzania nierzadko występuje, nazywany przeze mnie żartobliwie, „syndrom Botaniego”. „Botaniego” – bo tanio. Często decydujemy się na rozwiązania, które dadzą krótkotrwałą obniżkę kosztów. Doświadczyliśmy tego dramatycznie w dobie pandemii COVID-19. Tanio było koncentrować niemal całą produkcję np. chipów czy niektórych wyrobów medycznych w Azji, ale potem okazało się, że zerwane nagle łańcuchy dostaw i dodatkowe koszty doprowadziły do napiętej sytuacji i kryzysu na wielu rynkach. Podobnie byłoby z urzędami – pochopne decyzje, polegające na zwalnianiu pracowników tylko dlatego, by w danym okresie zaoszczędzić na wydatkach budżetowych, mogą być na dłuższą metę bardzo kosztowne” – twierdzi ekonomistka.
„Jakość państwa i obsługi administracyjnej to pochodna poziomu edukacji, kwalifikacji i doświadczenia zawodowego zatrudnionych pracowników. To z kolei pozostaje w ścisłym związku z wysokością płac. To trzeba łączyć ze sobą, a nie patrzeć prostacko: “trzeba zwalniać”. A potem rwać włosy z głowy, bo „miało być dobrze, a wyszło jak zawsze”. Podejmowane decyzje wymagają ich dokładnego, strategicznego przemyślenia; z uwzględnieniem możliwych długofalowych następstw. W odniesieniu do administracji często tego brakuje, bo poprzestaje się na wysoce uproszczonych ocenach, które nierzadko mają niewiele wspólnego z rzeczywistością” – mówi ekspertka.